wtorek, 28 maja 2013

Element baśniowy cz. 4

Ruszyłem pędem przed siebie nie bardzo wiedząc, dokąd właściwie biegnę. Potykałem się o gałęzie i krzewy. Ktoś chyba ruszył za mną, bo słyszałem głośne sapanie. Zapewne się domyślacie, że to wszystko zakrawało o scenariusz z tych wszystkich tandetnych horrorów, gdzie młodzież się beztrosko alkoholizuje w lesie, a tu nagle jakiś psychol z siekierą zaczyna zarzynać wszystkich po kolei. Nic z tych rzeczy. Gdy zobaczyłem to, co zobaczyłem, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Na Edwardzie siedziała olbrzymia blondyna, o wadze przekraczającej normy Unii Europejskiej. Biedny chłopak szamotał się jak ryba w sieci, ale bezwzględna przeciwniczka już ściągnęła podkoszulek i zaczęła miażdżyć go tymi swoimi olbrzymimi cycami. 

– Mój kochaniutki, mój kochaniutki, nie opieraj się – szeptała prawie tak romantycznie jak rolnik do lochy. – No masz, pobaw się nimi, patrz jakie są duże!
– Zostaw go – ryknął tubalnym głosem Drabiniak, którego dopiero teraz zauważyłem. Dziewczyna wolno obróciła głowę w naszym kierunku – nie chcielibyście zmierzyć się z tym spojrzeniem. Miałem wrażenie, że zaraz przepoczwarzy się w Godzillę, smoka czy nieokiełznanego Cthulhu i będzie po nas.
– Bo… bo…  – mamrotał Gruby. – Kolega jeeeeeest… Gejem jest! On nic z tych, ani tamtych rzeczy – Drabiniak kontynuował już nieco pewniej. – No taki się urodził i już. Zrobisz mu wielką krzywdę. Gdyby był hetero, na pewno by się nie opierał.
Napalona dziewoja w końcu odpuściła. 
– Dupki z was i tyle.



Podeszliśmy do biednego, skulonego Edwarda, który był biały jak ściana. Uznaliśmy, że dowcipy są w tym momencie bardzo nie na miejscu, ale dobrze wiedzieliśmy, że będziemy się z tego śmiać jeszcze przez bardzo długi czas. 

– Wstawaj stary. Wracajmy się dobrze najebać – powiedział Drabiniak. 
– Nie patrzcie tak na mnie, Kurwa! Poradziłbym sobie z nią!
– No jasne. My tylko przyśpieszyliśmy to, co nieuniknione.
Drabiniak poklepał Edwarda po plecach i pomógł mu wstać.  
– A wy gdzie się podziewacie? – z lasu wyłonił się zziajany Jaro.
– Mieliśmy tutaj, ekhm… małą przygodę  – Drabiniak uśmiechnął się szeroko. – Przecież wiesz, że Edward to pies na baby, no i go dorwała taka jedna, tylko że rozmiarów iks iks el. 
– Dobra, dobra. Opowiecie w drodze powrotnej, ciemno tutaj, spadajmy.
Już wsadzie w dobrych humorach mieliśmy zamiar wrócić na miejsce biesiadowania, gdy wszyscy – w zasadzie jednocześnie – usłyszeliśmy stłumiony krzyk. Było w nim coś strasznego i to niezależnie od stopnia naszego upojenia. 
– To chyba gdzieś tam – szepnął Edward. 

Skradaliśmy się po cichu we wskazane miejsce. Zauważyłem, że Edward wyciągnął swój myśliwski nóż, z którym nigdy się nie rozstawał. Robiło się poważnie. W końcu dotarliśmy na niewielką polanę. W tym miejscu drzew było mniej i widoczność o wiele lepsza. Gwiazdy tej nocy świeciły jakoś tak raźniej. 
– Patrzcie tam – syknął Jaro.
Zauważyliśmy męską sylwetkę. Gość wydawał się mówić sam do siebie. 
– A ten co? Wilkołak? Będzie wył do księżyca? – Drabiniak nerwowo zażartował.
– Zamknij się – skarcił go Edward. – Przecież do tamtego drzewa ktoś jest przywiązany.
– Spokojnie. Tylko spokojnie. Podchodzimy powoli. Jaro od prawej, Drabiniak z Mułem od lewej, a ja będę szedł środkiem. Tutaj jest coś zdrowo pojebane. – Edward był zadziwiająco opanowany. Nikt nie protestował. W mgnieniu oka rozproszyliśmy się na flanki.
***
– Nadia! Gdzie ty znowu leziesz?
– Na spacer, niedługo wrócę przecież.
– Dobrze wiem gdzie cię ciągnie. Przyjechała znowu ta miejska hołota. Trzymaj się od nich z daleka.
– A bo ty zawsze uprzedzona jakaś jesteś. I jak oni mają nas lubić? Nawet nie wiesz kto się bawi w tamtym lesie, a już ich obrażasz. Może są przyjaźni i otwarcie nastawieni na innych.
– To już nie pamiętasz jak Raszaja zadźgali?
– A on to niby święty był?
Dziewczyna odgarnęła czarne loki i rzuciła odważne, zdecydowane spojrzenie matce. 
– Idę tylko na spacer. Niedługo wracam.
***
Plunął jej w twarz.
– Widzisz  – otarł usta. – Ja ci dałem szansę. Wystarczyło uklęknąć i zrobić to, co do ciebie należy. Na początku przecież byłem nawet miły. Tyle, że ty jesteś zwykłą cygańską kurwą i się nie posłuchałaś. Widzisz? Widzisz?! Widzisz?! To jest kurwa nóż. Duży nóż. Możesz sobie wybrać. Mogę Ci poderżnąć gardło, albo na przykład wbić go w brzuch i potem przekręcić w środku. Nawinąć twoje flaki jak spaghetti. Daję ci wybór. Doceń to, kurwa! Doceń to, szmato!
Dziewczyna miała spuszczoną głowę. Była dziwnie spokojna. Nie leciały jej łzy, nie patrzyła na swojego oprawcę. Wydawała się pogodzona ze swoim losem. I to go najbardziej denerwowało. Tracił panowanie nad sobą. 
***
Blisko, blisko, bardzo blisko. Od drzewa, do drzewa. Czasu coraz mniej. Ten psychol miał przy sobie nóż. Nie wiem czy zaszkodził mu kwas, czy tatuś prał go czarnym kablem w dzieciństwie – nie obchodziło mnie to. Mieliśmy misję do wykonania. Ktokolwiek tam siedział, nie zasłużył żeby mu poderżnąć gardło jak świni. 
– Kurwa on to zaraz zrobi! – szturchnąłem mocno Drabiniaka pod żebra.
– Edward! Rzucaaaaaj, Kurwa, rzucaaaaj!
Ułamki sekundy. Kutas już brał zamach żeby wbić ostrze w ciało ofiary. Edward trafił idealnie. Nóż wszedł pod żebra jak w galaretę. Cielsko zwaliło się na ziemie z impetem. Oczywiście gość coś tam sobie pojękiwał, ale my od razu podbiegliśmy pod drzewo zupełnie go ignorując. Szczerze, to miałem ochotę skurwysyna dobić. 
– Weźcie przy okazji podnieście nóż tego dupka. Żeby mu jakieś ułańskie fantazje nie przyszły jak będzie sobie tutaj zdychał.
Edward rozciął sznur.



To była dziewczyna. Długie ciemne loki. Kawowa karnacja. Cyganka. Piękna. Odwróciła się do nas w ten sposób, żeby ukryć blizny. Miała podbite lewe oko i zadrapania na całej twarzy. Z policzka ciekła jej krew. W końcu wlepiła w nas te swoje olbrzymie, brązowe oczy. Nie umiała opanować łez, cała się trzęsła.
Jaro chciał do niej podejść bliżej, pocieszyć, ale dziewczyna momentalnie go odepchnęła.
– Uciekajcie! – krzyknęła i pobiegła co sił w nogach.
Patrzyliśmy jak się oddala. Nawet w tak dramatycznej sytuacji nie omieszkałem zwrócić uwagi na to, że miała bardzo zgrabny tyłek. Edward był wyraźnie skołowany.
– Wiedziałem, że to tak kolorowo nie wygląda! Ratujesz komuś życie, jak na przykład my teraz, albo konkretniej – JA, bo to przecież ja miałem nóż i ja dorwałem tego skurwiela. Na filmach po takim heroicznym czynie, laska rzuca ci się na szyję, macie potem razem domek, piątkę dzieci, a ona dalej jest piękna mimo trzech zmarszczek poprzecznych. A tu co?
– Dupa – uśmiechnął się Jaro. Dobrze nam w sumie ta przemowa Edwarda zrobiła. Wyraźnie rozluźniła atmosferę. 
– Chłopaki, nie chcę nic mówić – wtrącił się Drabiniak – ale ten tutaj – wskazał palcem – pluje sobie krwią i zaraz się wykrwawi. W dodatku uratowaliśmy cygankę. Widzieliście jej twarz? Dotarło do was, co ona przed chwilą powiedziała? Czy ktoś z was do kurwy nędzy oglądał Snatch? Przecież tu zaraz ruszy odsiecz. Pierdolona cygańska armia Uruk-Hai, która zmiecie z powierzchni ziemi wszystko!
– Teraz już kojarzę tę okolicę… przecież tu niedaleko cyganie mają domki letniskowe! – Jaro momentalnie zbladł. – SPIERDALAMY!
Pędziliśmy przed siebie na złamanie karku. Byle szybciej. Byle dalej. Wiedzieliśmy, że gdzieś niedaleko są tory kolejowe. To był nasz naprędce wymyślony cel. Za torami były już jakieś domy, szansa na ratunek, c o k o l w i e k! Szczególnej motywacji nie potrzebowaliśmy. Cały las ogarnęły wrzaski i na wpół zwierzęce okrzyki. Nie wiem ilu ich było, czy ktoś nas ścigał, ale te odgłosy z powodzeniem mogliby wykorzystać w jakiś scenach batalistycznych. W każdym razie nam to dawało takiego kopa, że zapierdalaliśmy jak Husaria pod Wiedniem. Byliśmy już blisko nasypu...
– Poo…ooociąg jedzie! – krzyknął zdyszany Jaro.
– No to ładujemy się tam! Jeszcze trochę wysiłku, zaraz zdążymy, jeszcze trochęęęęę! – darłem się na całego.
– Gonią nas! Ja pierdolę, oni mają siekiery! – z przerażeniem w oczach jęknął Edward.
Donośny odgłos wystrzału rozniósł się echem po całej okolicy. Miałem tylko nadzieję, że to nie do nas strzelają.
– Ałaaaaaaaaa!
Drabiniak stracił równowagę i runął jak dąb. 
– Dostałem w nogę, nie dam rady już! Kurwa, nie wiem, biegnijcie be ze mnie, poradzę sobie…
– Się kurwa bohater odezwał – syknął Jarek.
Nie było czasu na chwilę zwątpienia. Jaro przerzucił sobie Drabiniaka przez szyję jak worek ziemniaków. Adrenalina działała. 
Działo się tyle na raz, że nawet nie zauważyliśmy jak przed chwilą minęła nas nasza ostatnia nadzieja – pociąg. Nikt nie dawał za wygraną. To był chyba najbardziej męczący sprint w moim życiu. Gdyby cyganie tyle nie chlali i umieli przymierzyć z tych swoich dwururek, to by nas wystrzelali jak kaczki. Byliśmy wystawieni jak na patelni. Pierwszy dobiegł Jaro. Bez skrępowania cisnął obolałym Drabiniakiem na hałdę węgla. Potem Edward zwinnie wspiął się na górę. Mnie wciągnęli z niemałym trudem. Całkowicie opadłem z sił. Jaro ściągnął koszulę i zrobił prowizoryczny opatrunek na nodze Drabiniaka. Na szczęście kula tylko go drasnęła.
– Ale chłopaki – zaczął niepewnie Drabiniak – mam tylko nadzieję, że nam się nic we łbach nie ujebało… wiecie, zbiorowa halucynacja czy coś. Chuj wie co oni nam tam dolali do tego kociołka…
– Tia, co to, to nie. Ten wystrzał był kurewsko prawdziwy i to –  Jaro wskazał na ranę – też jest kurewsko prawdziwe.
– Noga mnie nakurwia też kurewsko prawdziwie – uśmiechnął się Drabiniak.
– Jak już sobie tak pokurwowaliśmy, to zapalmy sobie papierosa na koniec tej pięknej przygody.
Wyjąłem zmiętą paczkę i poczęstowałem moich towarzyszy. I tak sobie ćmiliśmy wtedy te fajki, jadąc na hałdzie węgla jak włóczędzy szukający szczęścia pod gołym niebem. Rozpierała nas duma. Przecież o takich awanturniczych historiach to się książki czytało, filmy oglądało, ale żeby tak wyjść na wódkę i ledwo ujść z życiem? To było coś!
Na drugi dzień w mieście było jedno wielkie zamieszanie. Wozy strażackie, karetki pogotowia i tłumy dziennikarzy. Nawet ten helikopter eremefu sobie latał po niebie. Pisali o naszym pięknym mieście we wszystkich mediach, przez kilka dni nie dało się włączyć telewizora. W sumie to i tak mogło się to wszystko skończyć gorzej. Z tego co się dowiedzieliśmy, to stwierdzono sześć zgonów i kilkanaście osób z rannych. Cyganie oczywiście zmyli się tej samej nocy nie zostawiając po sobie żadnych śladów.  
Tak jak mówiłem. To był jeden z tych przyjemnych wakacyjnych dni. A przecież w zimie, co się może dziać w zimie? Z głębokiej zadumy wyrwała mnie znana melodyjka.

Dzwoni telefon. Jarek…

KONIEC

tekst: Wiktor Orzeł
opracowanie graficzne: Anna Czermak 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz